Maroko cz.1
Podróż nasza rozpoczęła się w Krakowie, skąd mieliśmy samolot do Włoch.
Po nocy spędzonej na zimnych kafelkach na lotnisku w Bolonii z samego rana czekał nas lot do Fez. Dodam tylko, że była to moja pierwsza styczność z kulturą arabską.
Z lotniska do medyny dotarliśmy zdezelowanym miejskim autobusem, przez którego drzwi, mimo tego, że były zamknięte to można było wypaść (no cóż lekko skorodowały).
Cały dzień minął nam na zwiedzaniu Medyny, oraz kręceniu się po suku. Odwiedziliśmy również punkt obowiązkowy jakim są garbarnie skóry z charakterystycznym zapachem który tworzą rozkładające się mięso, krowi mocz i ptasie odchody. Aby zabić ten niezbyt miły dla nosa zapach dostaliśmy liście mięty. Na miejsce czyli do jednego ze sklepów otaczających garbarnie doprowadzili nas oczywiście tutejsi naganiacze liczący na zyski z prowizji od zakupów, niestety przeliczyli się. Nie mieliśmy zamiaru robić dużych zakupów, spakowaliśmy się tylko w bagaże podręczne więc limity narzucone przez linie lotnicze nie pozwalały na swobodę w zakupach.
Noc oraz dzień drugi to Casablanca.
Noc spędziliśmy w tanim hostelu z prysznicem na strychu, woda oczywiście zimna, kran w ścianie i wiadro z kubkiem do polewania się. Całości dopełniały drzwi do tegoż „prysznica” które kończyły się 10 cm niżej niż była górna futryna, a więc każdy mógł sobie podejść i spokojnie zajrzeć. Poza tym miejscówka OK. Głównym punktem programu był meczet Hassana II, do którego dotarliśmy przez slamsy określane w przewodniku jako niebezpieczne i niepolecane miejsce, ale mówiąc szczerze nie było aż tak źle. Meczet ten jest trzecim największym meczetem na świecie, w głównej sali modlitewnej może zmieścić się 25 tysięcy muzułmanów, a na jego rozległym dziedzińcu dalsze 80 tysięcy.
Dzień trzeci – kierunek Marrakesz. I tutaj na wstępie wspomnę o osobliwości jaką jest transport publiczny, a w zasadzie autobusy, plan odjazdów oczywiście jest ale zawsze okazywał się dość umowny. Po zapytaniu o której jest autobus do jakiegoś konkretnego miejsca zawsze dostawaliśmy odpowiedź, że zaraz odjeżdża, przy czym zaraz w tym przypadku znaczyło jak uzbiera się komplet pasażerów, czyli mogło to trwać około 2-3 godzin. Większy bagaż typu plecak zawsze musimy zostawić w luku bagażowym, oczywiście po uiszczeniu dodatkowej opłaty u osoby wydającej/sprawdzającej bilety i pilnującej porządku.
W czasie gdy czekamy na odjazdu przez autokar przewija się cała masa różnej maści sprzedawców, poczynając od dzieci handlujących chusteczkami, przez sprzedawców domowej roboty słodkości, aż po różnych znachorów sprzedających maści na wszystkie dolegliwości i bujnie opowiadających o właściwościach sprzedawanych medykamentów.
Kolejna sprawa to przerwy, mimo, że czasami pokonywaliśmy niedługie, około trzygodzinne odcinku to i tak w połowie trasy była pół godzinna przerwa, czas na jedzonko na przydrożnych straganach i oczywiście kolejni sprzedawcy nawiedzający autobus. Na koniec po dotarciu na miejsce odbiór plecaków z luku bagażowego, które często jak się okazywało zostały przyciśnięte jakimś brudnym workiem i wyglądały jakby ktoś grał nimi w piłkę, czyli nie dało się ich założyć na plecy bez wcześniejszego solidnego trzepania.
W Marrakeszu zakwaterowaliśmy się w bardzo przyjemnym i do tego niedrogim hotelu Imouzzer. Popołudniu czas na zwiedzanie medyny oraz ożywającego wieczorem i zapełniającego się straganami z jedzeniem placu el-Fna. Można tu też spotkać wszelkiej maści kuglarzy, zaklinaczy węży, ludzi z małpkami pozującymi do zdjęć. Oczywiście wszystkie te atrakcje są dodatkowo płatne, zwłaszcza gdy taki artysta zauważy, że zrobiliśmy mu zdjęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz